Wyruszyliśmy z Rzeszowa południową porą 19 lipca 2011. Mieliśmy wszyscy mgliste pojęcie, na jakie odległości się porywamy (mówię o sobie). Dwie przyczepy i dwa samochody wypełnione na full wszelkim towarem potrzebnym człowiekowi do życia pomknęły chyżo na północ.Niestety słowo ,,chyżo" stanowi pewne nadużycie jeśli chodzi o polskie drogi, utknęliśmy bowiem z kretesem w podwarszawsko - warszawskich korkach.Słowo o trasie: Polska - Litwa - Łotwa - Estonia - Finlandia - Norwegia - Szwecja - Dania - Niemcy - Polska. W sumie ponad 9 tysięcy kilometrów. To brzmi dumnie. Teraz. Wtedy to brzmiało złowrogo...
pierwszy dłuższy postój dopiero w Kłajpedzie (Litwa).,,Chcecie nad morze?" - "Tak! Tak!" Błogosławieństwo plażowania i nicnierobienia wynagrodziło nam trudy dotychczasowej podróży.
Ciekawy język, ten łotewski. Numer jeden w skali śmieszności brzmienia dla nas, Polaków to chyba czeski. Ale tu, w Rydze, czytając reklamy i napisy, też nieraz uśmialiśmy się zdrowo.
parking przydrożny gdzieś na Łotwie, gdzieś - między wodą ( morze) i lądem (droga szybkiego ruchu). Cudownie się śpi ze świadomością, że rano wypijemy kawkę na cudnej plaży.
Stolica Estonów to miasto niezwykłej urody. Objawiło nam się czwartego dnia podróży w barwach zmierzchu, a później wieczoru, i było jak zaczarowana kartka ze starej bajki. Długowieczna historia, którą udało się tubylcom z dobrym skutkiem zakonserwować (w postaci imponujących murów miejskich, urokliwych kamieniczek, pamiętających czasy potężnej Hanzy, wreszcie małych knajpek i kawiarenek czar) - sprawiły, że poczuliśmy, jakby czas się cofnął.
sobór jest imponujący nie tylko z zewnątrz.Wspaniały ikonostas, charakterystyczny półmrok wnętrza, dym kadzideł , blask świec wotywnych... Zginamy nasze kolana w modlitwie do Boga,który jest jeden, choć wyznawany na różne sposoby.
To zdjęcie - panoramę Tallina zrobiłam z wieży luterańskiego kościoła św. Olafa, z pewnością jednego z najwyższych kościołów w mieście.To głównie stąd dostrzega się szczególne przeznaczenie miasta, jego odwieczny charakter jako portu północy, szeroko otwartego na bałtyckie wody, oraz bramy wschodniej części naszego kontynentu.Nieprzypadkowo car Piotr I, który miał słabość do tworzenia floty, właśnie Tallin upodobał sobie szczególnie.
Jedna z bram wjazdowych Starego Miasta.Notabene, dla nas raczej wyjazdowa. To przez nią wyjeżdżaliśmy, żegnając się z miastem przed podróżą do Helsinek.
zaś dokładnie - w Helsinkach. Po krótkiej i "sensacyjnej" podróży promowej Tallin - Helsinki ( "...mamo, poproś kapitana, żeby zawrócił ten prom!"), z ulgą postawiliśmy stopy na stałym lądzie. Stały ląd oznacza zresztą w przypadku Helsinek ok.250 tys. wysp i wysepek, na których rozpościera się miasto. Na zdjęciu widoczne są mosty prowadzące na wyspę...., ponad którą panuje ( to dobre słowo) potężna bryła Soboru Uspienskiego. Także on stanowi na fińskiej ziemi symbol carskiego panowania, które podobno przebiegało tu łagodnie i aksamitnie. I coś w tym chyba musi być, skoro na głównym placu Helsinek, u stóp symbolu miasta i narodu - monumentalnej luterańskiej katedry Tuomiokirkko - stoi sobie spokojnie na cokole poczciwina car - batiuszka Aleksander. Dla nas, Polaków -niewyobrażalne.
Symboliczne zdjęcie, które wśród setek innych dobrze pokazuje cel i sens naszej podróży - daleki Nordkapp, gdzieś, na samym końcu Europy.
Nawigacja zakomunikowała : jedź prosto 700 kilometrów.
Z tej okazji ku uciesze gawiedzi ( turystów) zorganizowano w tym miejscu (Napapiiri) wioskę Świętego Mikołaja, a jakże. Zawinęliśmy do niej późną nocą - północą, która właściwie była zmierzchem.Przekraczaliśmy bowiem strefę polarnego dnia, więc słońce po prostu nie zaszło za linię horyzontu.Gdy usłyszeliśmy lube dźwięki kolęd oraz równie luby blask światełek choinkowych, bez umiaru pogrążyliśmy się w radości, tańcząc wśród nocnej ciszy na rozległym placu pod biurem świetego.(Zwróćcie uwagę na temperaturę).
Audiencja u Świętego, za drobną opłatą. Zdumiewające,jaki przemysł rozrywkowy tu rozkręcili.Aniołki, trolle, renifery, prezenty świąteczne w środku lata...
Oto listy, które przychodzą tu od dzieci z całego świata. Dowiedzieliśmy się, ze Polska jest na czwartym miejscu, jeśli chodzi o liczbę nadsyłanych listów.
jaka kochana, słodka poczta mikołajowa. Dla nas, dorosłych, całą wioska była jak miejsce zagubionego dzieciństwa, jak powrót do dzieci z Bullerbyn i Muminków. i, dodajmy,szalenie skomercjalizowana (zdjęcie ze świętym Mikołajem, proszę bardzo - 22 euro), oraz niemnożko kiczowata.
Gdy zobaczyliśmy je po raz pierwszy - ogarnął nas fotograficzny szał ( ,,dawaj aparat!!!"- "Ale gdzie on jest?!!" - "Szybciej!!!" Spokojnie. Będzie jeszcze tysiąc odsłon z reniferami. One nie uciekną.Wręcz przeciwnie - będą człapały leniwie i niespiesznie, wychodziły niespodziewanie na drogę szybkiego ruchu w liczbie dwudziestu, bo akurat tak im się spodobało.
29 lipca Anno Domini 2011 spełniliśmy nasze marzenia: oto Koniec Świata, przynajmniej tego europejskiego, wynurzył się z mgieł północnych o północnej porze ze słońcem w roli głównej.
Celebrujemy zachód (?) Słońca na Przylądku Północnym. A ono, zawieszone na bezkresnym firmamencie, nie ma ochoty się topić. Od tego wszystkiego nie chce się spać. Biegamy jak szaleni z aparatami, ogarnięci pasją utrwalania niezwykłej chwili. Chwilo, trwaj...
Niewiele tu tego na Nordkappie: jakiś budynek, kamienny parking, trochę rzeźb, i charakterystyczny symbol: globus prześwietlony słońcem. Jest jak Jennifer Lopez: bezustannie oblegany przez paparazzich. Stoimy na klifie, delikatnie szczękając zębami: w środku lata mają tu tylko 9 stopni. Przydały się ciepłe kurtki.
Myślałam zawsze, że renifery są jak ich płochliwe kuzynki sarny:hop, hop...Albo jak Rudolf Czerwononosy w zaprzęgu Świetego Mikołaja :hop, hop....Nieprawda:one są zdecydowanie człap. człap. Wychodzi cała rogata familia na drogę szybkiego ruchu i leniwie koczuje.
Przeprawa przez wysokie góry północnej Norwegii (Finnmark) obfitowała w spektakularne kontrasty :potężne masywy skalne wypiętrzone triumfalnie ponad wód bezmiarem...
W takich namiotach mieszkają najsłynniejsi nomadzi północnej Europy - Lapończycy, a właściwiej - Samowie- bo tak siebie określają. Prowadzą handelek przydrożny, pokazują, co można zrobić z rogów renifera, a co z rybich ości. Sposoby obróbki pewnie te same od wieków.
kiedy się pokonuje zawikłaną, krętą trasę Północ - Południe ( Norwegia), wtedy fiordy są wpisane w przeznaczenie podróżnika. Są jego błogosławieństwem i przekleństwem, zapewne. My nie mogliśmy się tym cudom Stwórcy nadziwić.
Narwik jest miastem -symbolem, i pewnie wszystkim nam kojarzy sie głównie z rokiem 1940 i słynną bitwa o miasto. Tak naprawdę cała ziemia i okoliczne fiordy są skażone ciężkimi działaniami wojennymi, czego świadectwa znajdowaliśmy bardzo często.
Ach, wy - Norwegowie, ludzie Północy. Jaką Wy walkę musieliście stoczyć, żeby te doskonałej jakości drogi wydrzeć wysokim górom? Zazdrościmy wam konsekwencji i wytrwałości w tej walce Jak również efektów.
a spróbuj tylko zanurzyć stopy w tej kuszącej malachitowej toni. Dlaczego wszyscy siedzą na plaży? Bo kąpiel w tej szerokości geograficznej to jednak ekstremalnie chłodne przeżycie.
Archipelag Lofotów w północno - zachodniej części Norwegii zaiste przypomina bajkową krainę szczęśliwości rodem z Błękitnej Laguny.Biały piasek niepokalanej czystości, lazurowe wody oceanu, okolice w większości bezludne (jeśli już człowiek, to spokojny emeryt -turysta).Raj.